Maroko. Kraj zachodzącego słońca

Maroko. Kraj zachodzącego słońca

Z początkiem czerwca, wybierając jedną z ofert last minute, zdecydowałam się na podróż do Maroka. Jako że najbardziej atrakcyjne wydają mi się wycieczki objazdowe, które pozwalają zwiedzić wiele miejsc, taki też wariant podróży wybrałam. I nie żałuję! WSZYSTKIE DROGI PROWADZĄ DO CASABLANKI. Dopóki nie stanęłam na ziemi północnego lądu Afryki, Casablankę nieodłącznie wiązałam z miłosną, wplecioną w wojenne tło, historią Humphrey Bogarta i Ingrid Bergman. Stanąć w progu filmowej kawiarni „U Ricka”, zamówić drinka i wsłuchać się w piosenkę „Jak wolno płynie czas...gdy miłość czuję w nas…”. To właśnie tutaj witam Afrykę - z jej słonecznym żarem, rozłożystymi palmami, błękitnym niebem, oceanem i całą marokańską egzotyką.

Casablanca pełna jest kontrastów: nowoczesne budynki, ekskluzywne sklepy, neony reklamowe sąsiadują z bidonvilles - dzielnicami ubóstwa, widoczne są też wpływy europejskie. Na trasie do Fez zwiedzam największy w Maroku Meczet Hassana II, wzniesiony z drzewa cedrowego na cześć władcy z okazji jego 60. urodzin świętowanych w 1989r. Minaret meczetu wznosi się na wysokość 175 m, co czyni z niego najwyższą budowlę sakralną na świecie. Długa na 32 km wiązka lasera wskazuje ze szczytu kierunek Mekki. Wniesiona na skrawku lądu, z trzech stron otoczona wodą, współgra z zaczerpniętą z Koranu maksymą: „Allach ma swój tron na wodzie”. W Maroko trafiam na czas ramadanu. W tym okresie muzułmanie nie mogą jeść i pić od wschodu słońca do 18.00. Jak tylko mija ta godzina wszyscy rzucają pracę i swoje zajęcia zasiadając do stołu. Nic dziwnego, że wygłodzony kierowca punktualnie o 18.00 bojkotuje i zatrzymuje się w Rabacie przy pierwszych lepszych straganach, żeby coś skonsumować. Co ciekawe, na „przystawkę” podają tu słodkie przysmaki, takie jak daktyle i słodkie smażone na oleju łakocie (przypominające nasze faworki, tylko kilkanaście razy słodsze). Kierowca okazuje się bardzo gościnny częstując swoich pasażerów daktylami. Palma daktylowa nazywana jest „złotem ludów pustyni”, a przez starożytnych drzewem życia lub świętym drzewem, bo zapewniała przetrwanie przemierzającym pustynię.

Maroko już na zawsze będzie miało dla mnie słodki smak i zapach. GARBIARNIA, ŁAŹNIA MAROKAŃSKA I JĄDRA WIELBŁĄDA. W Fez o 5:00 rano zostaję gwałtownie wyrwana spod władzy Morfeusza. Budzą mnie niosące się echem z pobliskiego meczetu dźwięki muezina, nawołującego wiernych na modlitwę. Głos Maroka! Czy ja jeszcze śnię? To zdarzenie utwierdza mnie mocniej w przekonaniu, że jestem w kraju muzułmańskim i obowiązują tu inne kulturowo zwyczaje. Fez to miasto naznaczone średniowieczną historią - pełno w nim meczetów, medresów, pałaców i bazarów, gdzie kwitnie handel i rzemiosło.

Przez bramę Bab Bu Dżelud wchodzę do starej mediny z kopułami i minaretami, otoczonej wysokimi murami. Wkraczam do labiryntu złożonego z wąskich uliczek, w których z trudem można się poruszać. Drogę barykadują osły i muły dźwigające ładunki z towarem. Stąd pierwsze słowo, jakie wpada mi w ucho to ostrzegawcze nawoływanie „balek!” „z drogi!”). Fassi w długich dżelabach z kapturami sprawnie poruszają się w tych warunkach. Patrzę na nich z podziwem starając się dostosować do ruchu ulicznego, ale wciąż potykam się o kocie łby i potrącam różności. Odwiedzam garbiarnię Chouarasa znajdującą się w funduku. Uderza mnie zapach moczu zmieszanego z wonią świeżych, głównie cielęcych i kozich skór. Przyrzekam, że zmysł powonienia przeciętnego Europejczyka nie jest gotowy na tego typu „atrakcje”! Na szczęście podchodzi do mnie „miejscowy” i ratuje pęczkiem liści mięty pokazując, że mam sobie je wetknąć do nosa. Uff, co za ulga! Obserwuję proces garbowania skór, który niewiele się zmienił od czasów średniowiecznych. Kamienne kadzie ustawione są jedna przy drugiej i z lotu ptaka przypominają paletę z farbkami. Skąpo odziani mężczyźni zanurzają skóry w kadziach. Wyciąganie i wkładanie ich do barwników wymaga dużo wysiłku.

Okoliczne dachy przykrywa warstwa suszących się skór w różnych kolorach: głównie żółci, brązu i czerwieni. Droga przez medinę zachwyca wspaniałą sztuką i rzemiosłem. Wchodzę do sklepu z ogromną ilością dywanów tkanych według starych wzorów berberyjskich i andaluzyjskich. Sprzedawca widząc moje zainteresowanie towarem, częstuje mnie tradycyjną marokańską herbatą z miętą (naana), po czym przystępuje do demonstracji nadzwyczaj bogatego arsenału sklepowego. Po takim powitaniu zostaję wciągnięta w długi ceremoniał marokańskiej transakcji handlowej. Sprzedawca po rozłożeniu trzydziestego dywanu czuje się lekko zrezygnowany i widząc moją niepewną minę, zaczyna powoli zwijać interes. Spacerując dalej wchłaniam zapachy przypraw, tradycyjnych arabskich pachnideł (piżma i ambry), skóry, drewna, daktyli, kadzidła. W jednej z marokańskich łaźni (tzw. hammamie) próbuję profesjonalnego masażu. Odrapane ściany i kafelki oraz surowe pomieszczenia nie budzą na wejściu sympatii, ale ryzykuję. Oddaję się w doświadczone dłonie tzw. łaziewnej. Nieoczekiwanie jednak staję się ;materiałem; do wszelkiego rodzaju eksperymentów! Moje ciało jest rzucane niczym płócienny worek po całej podłodze, szorowane gąbkami, mydlone mazią z oliwek. Ogarnia mnie zdumienie, śmiech i niedowierzanie! Czy ja to przeżyję? Podczas kolacji muszę odreagować te tortury. W tym celu z lekkim wahaniem zamawiam marokańską „delicję”, a mianowicie - jądra wielbłąda! Smakują identycznie jak pieczona wątróbka! JEEPEM PO SAHARZE! W Erfound pakuję się do dużego jeepa i pod osłoną nocy w tumanach kurzu ruszam na piaski Sahary. Zawadiacki kierowca uśmiecha się od ucha do ucha demonstrując zabawnie niekompletne uzębienie. Bujam się w takt arabskiej melodii zastanawiając się, co mnie czeka w głębi pustyni;Nie wierzę własnym oczom, gdy przede mną ukazuje się Merzouga - prawdziwa oaza na Saharze!

Hotel zbudowany z trzciny, czerwonej gliny i innych naturalnych surowców. Księżyc świeci nad pustynią, a w bębny uderzają Berberowie. Daję się porwać muzyce i atmosferze pustynnej nocy. Pyszna kolacja przy świecach i rozmowa z nomadem Azisem, prowadzona przy wciąganym z namaszczeniem dymku shishy, tworzą klimat wyjątkowego wieczoru na Saharze. Rankiem wita mnie na pustyni wschód słońca. Chwytam deskę snowboardową pod pachę i żwawym krokiem ruszam z Azisem na piaski Sahary, kierując się ku najwyższemu wzniesieniu na horyzoncie - na wydmę Erg Chebbii. Czeka mnie szalona jazda po piasku, czyli sandboarding. Nigdy nie zapomnę tej prędkości, promieni słońca bijących w twarz, upadku i tysięcy ziarenek piasku we włosach i ustach! A wszystko to dzieje się na ogromnej pustynnej przestrzeni, gdzie błękit nieba styka się z morzem piasku! PODRÓŻ KARAWANĄ. Przed 10 tys. lat rozpoczął się proces pustynnienia Sahary. Istnieją legendy starożytnych, że tutaj znajdowała się wyspa Atlantyda. Zakładam błękitną dżalabę i wcielam się w rolę słynnego poskramiacza wielbłądów – Lawrence’a z Arabii. Dosiadam dromadera i ruszam do oazy Berberów. Na myśl przychodzi mi „błękitny człowiek” - pustynny nomada w niebieskim turbanie, na białym wielbłądzie. Dumny, tajemniczy przybysz z kultowego filmu B. Bertolucciego „Pod osłoną nieba”. Wraz z blaskiem popołudniowego słońca opuszczam bezpieczną przystań. Podróż staje się po trzech godzinach męcząca ze względu na obolałe pośladki.

W końcu dostrzegam w oddali kilka namiotów Berberów, wykonanych z koziej sierści i wełny wielbłądziej. Witam się z gospodarzami i dziećmi sprzedającymi szmacianki. Zasiadam do kolacji w towarzystwie gościnnych i uśmiechniętych Berberów. Prawie niezauważalny wiatr muska moje policzki, a gwiazdy jedna po drugiej błyskają się na niebie. W tej chwili mam poczucie, że jestem cząstką wszechświata, cichym szeptem rzuconym w ziarna pustynnego piasku…Czas mija mi na zabawie przy dźwiękach bębnów i gitary aż do białego rana. TAŃCE W WIOSCE BERBERYJSKIEJ. Z Erfoud jadę na północny zachód docierając aż do gór Atlasu Wysokiego i Thodra Gorge, gdzie znajduje się wspaniały przełom rzeki Thodry. Wieczorem docieram do Ouarzazate, a stamtąd 10km na południe do Fint - wioski berberyjskiej. Zostaję przywitana światłami z pochodni, głośnym śpiewem barwnie ubranych kobiet berberyjskich i odgłosem bębnów. Taniec ma tu sakralny charakter, towarzyszą mu śpiewy chóralne, uderzenia w bendiry - wiejskie tamburyny obciągnięte kozią skórą, których dźwięki od początku świata berberyjskiego łączą żywych i zmarłych, ziemię i zaświaty. Wchodzę do chaty z czerwonej gliny. W kole tańczą i śpiewają odświętnie ubrane kobiety w różnym wieku. Dołączam do zabawy.

W tym tak odległym mi kulturowo kręgu tworzy się wspólna wszystkim kobietom świata melodia - tkana z podobnych doświadczeń. Melodia przemian księżycowych. JAZDA NA QUADACH. Następnego dnia zmierzam do Parku National De Toubkal w Aqouim - miejscu, które stało się planem zdjęciowym do takich produkcji jak Misja Kleopatra, Królestwo Niebieskie, Gladiator, Asterix i Obelix, Kundun, Lawrence z Arabii. Zwiedzam dokładnie scenografię, „plastikowe” atrapy i wnętrza filmowe. Nieopodal planu filmowego wskakuję na quada. Daję się porwać zwariowanej jeździe po „kosmicznym” krajobrazie, pełnym drobnych wzniesień. Co za przygoda! MARRAKESZ - ZĘBY NA SPRZEDAŻ I TANIEC W HAREMIE. Marrakesz to miasto o atmosferze tak ciepłej jak dominujące w jego architekturze odcienie czerwieni i karmazynu. Otoczone palmowym gajem przypomina bajkowy świat. Tętni w nim życie jak w żadnym innym zakątku Kraju Zachodzącego Słońca. Znajdują się tu najwspanialsze obok Fezu osiągnięcia kultury muzułmańskiej. Zachwycają wieże minaretów, fioletowe kwiaty palisandrów, słynny pałac Dżema El-Fna. Na głównym rynku pełno jest zaklinaczy węży, małpich treserów, żebraków, grajków, sprzedawców dywanów, akrobatów, artystów, dziwaków. W tym barwnym tłumie spotykam nosiwody w blaszkach i dzwoneczkach, opowiadaczy bajek, wróżbitę, a nawet czarownika z wszelkimi akcesoriami roślinnymi i zwierzęcymi służącymi do uprawiania magii. Jednym z najbardziej charakterystycznych jarmarcznych obrazów jest stragan z tysiącem zębów i osobliwym sprzedawcą. Nie masz zęba? Nie ma problemu... Możesz go sobie kupić za kilka dirhamów. Przez rynek przechodzą postaci w dżelabach, kobiety w czarczafach, a naokoło rozpościera się ogromny targ.

Mijając kolorowe stragany czuję pachnące olejki i kadzidła, robię sobie tatuaż z henny, próbuję smakołyków marokańskich. Wieczorem w haremie wpatruję się w guedrę - erotyczny taniec na klęczkach wykonywany przez piękne i wygimnastykowane Marokanki. Wszędzie unosi się dym z kadzidełek, a stoły kuszą tradycyjnymi potrawami... ESSAOUIRA - SURFOWANIE NA FALACH ATLANTYKU. Trafiam też nad Atlantyk do Essaourii - kurortu słynącego ze sportów wodnych. Przyjemna miejscowość - słońce, piasek, lazur wody i błękit nieba, białe budynki kontrastujące z zielenią palm, proste uliczki...W tym uroczym miejscu przechodzę szybki kurs nauki pływania na surfingu. Po 15 minutowych wstępnych wiadomościach teoretycznych przystępuję do praktyki. Próbuję złapać równowagę osiągając prawidłowy punkt ciężkości, różnie z tym bywa, ale najważniejsze, że kilka razy udaje mi się popłynąć na desce z 1,5 metrową falą na odległość kilku metrów. Wspaniałe wrażenia! Każda chwila spędzona w Maroko była dla mnie jak czarodziejska baśń snuta przez Szeherezadę - Kraj Zachodzącego Słońca to miejsce pełne tajemnic, gdzie można przeżyć naprawdę niezapomnianą Przygodę na wakacje.
 

Dodano: 2015-07-07 - Autor: Anna Szymamaniak - Kategoria: Relacje klientów

Komentarze

Dla tel. komórkowych
733 730 700

Dla tel. stacjonarnych
42 632 04 64

Obsługa klienta

poniedziałek - piątek: 9:00 - 20:00

sobota: 10:00 - 14:00

niedziela: nieczynne

 

Content

Oferta TUI w Travel Shops

Odkrywaj świat z TUI. Wakacyjna oferta w ponad 90 krajach oraz setki wycieczek fakultatywnych, które dostarczą niezapomnianych wrażeń. Last Minute i First Minute. Oferta samolotowa oraz z dojazdem własnym. Najpopularniejsze kierunki w najlepszych cenach. Zaplanuj swój wyjazd już teraz.

Zapytaj o ofertę TUI już dziś! Zapraszamy do kontaktu.

TUI Skontaktuj się z nami